Polak od 16 lat mieszka na Grenlandii. „Tu jest dużo więcej wolności”
„Na Grenlandii widzę dużo więcej plusów i możliwości dla siebie. Życie jest tu spokojniejsze, nie ma czerwonego i zielonego światła, nie ucieka też autobus. Nie ma sanepidu, ZUS-u. Jest po prostu dużo więcej wolności” – mówi Adam Jarniewski, który od 16 lat mieszka na Grenlandii. W podcaście „Na walizkach” opowiada o życiu codziennym na wyspie, kuchni grenlandzkiej oraz atrakcjach turystycznych.

Grenlandia wielu z nas wydaje się kierunkiem „egzotycznym”, odległym, nieznanym. Geograficznie należy do Ameryki Północnej, jednak politycznie jest terytorium europejskim, należącym do Danii. Wyróżnia się mroźnym, polarnym klimatem – ponad 80 proc. jej powierzchni pokrywa lądolód. To jednocześnie największa wyspa na świecie niebędąca kontynentem.
Na Grenlandii jest 13 miast, z których największe to Nuuk (stolica) oraz Sisimiut. To właśnie w drugim z wymienionych miast 16 lat temu zamieszkał Adam Jarniewski. Gość podcastu „Na walizkach” przyznał już na początku rozmowy, że nigdy nie marzył o dalekich wyprawach czy odkrywaniu Arktyki. Do Sisimiut przyjechał po prostu „w celach matrymonialnych”, za swoją żoną, z którą założył polsko-grenlandzką rodzinę. Adam obecnie pracuje jako nauczyciel języka niemieckiego i angielskiego w szkole średniej. Jest też przewodnikiem i organizuje wycieczki po Grenlandii dla małych grup turystów. Prowadzi jednocześnie stronę „Poznaj Grenlandię”, gdzie – jak podkreślił – stara się pokazywać życie codzienne na wyspie i „tę normalność”.
– Jak opowiadam o Grenlandii, to zawsze podkreślam, że życie tutaj niewiele różni się od tego w Polsce. Często różni się tylko widokiem za oknem. Może za często koncentrujemy się na różnicach, a za mało uwagi poświęcamy podobieństwom – mówił Adam Jarniewski.
Grenlandia, czyli przestrzeń i wolność
Gość podcastu przyznał, że na samym początku po przeprowadzce na Grenlandię bardzo wiele rzeczy go zaskakiwało. Musiał stale „uczyć się” tego miejsca, coś odkrywać, poznawać.
– Przez 1 rok, a może nawet pierwsze dwa lata niemal codziennie było coś, co mnie zaskakiwało. Musiałem się stykać z zupełnie różną mentalnością, różnymi reakcjami – opowiadał. Dodał, że niezwykle pomocna była dla niego żona, rodowita sisimiutczanka, która pomagała mu zrozumieć sposób myślenia Grenlandczyków i odnaleźć się w odmiennej kulturze.
Jako przykład jednej z rzeczy, które na początku go zaskoczyły, podał sposób „witania się” i komunikowania przez mieszkańców. – W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że znajomi witają się na ulicy, mówiąc „dzień dobry”. Na Grenlandii wystarczy po prostu skinienie. Ja na początku sobie myślałem: „kurczę, wczoraj byłem u niego na urodzinach, a dzisiaj nawet cześć nie odpowiada”. A tutaj trzeba zawsze patrzeć na twarz, brwi, nos, bo bardzo dużo komunikacji odbywa się niewerbalnie – wytłumaczył.
Adam Jarniewski zaznaczył, że chociaż było wiele rzeczy, do których musiał się przyzwyczaić, to jednak „Grenlandia zaoferowała mu w zamian o wiele więcej”.
– To na pewno nie jest miejsce dla każdego. Jesteś bardzo odizolowany, miasteczka są malutkie (…) Nie ma sieci dróg między miastami, więc wszystko jest odizolowane. Statek, który dostarcza nam towary, przypływa mniej więcej raz w tygodniu. Zimą zdarzają się takie tygodnie, że nie jest w stanie wpłynąć i po prostu nie ma żadnych dostaw. Jest wiele rzeczy, do których trzeba się przyzwyczaić. Ale w zamian za to Grenlandia daje coś więcej – ogromne przestrzenie, pustkowie i taką wolność, której w Europie już chyba nie zaznasz – opowiadał rozmówca.
Zorza polarna, psie zaprzęgi i… cyfrowy detoks
Adam Jarniewski przyznał, że jest coraz większe zainteresowanie Grenlandią wśród turystów z Polski. – Polacy coraz chętniej szukają kierunków bardziej egzotycznych. Grenlandia jest trochę dla tych ludzi, którzy już wszędzie byli (…) W ostatnich latach zauważam też, że w wakacje turyści częściej szukają zimniejszych kierunków, bo jechać latem do Turcji, to spore wyzwanie. Miałem tutaj takie grupy, które przyjechały na Grenlandię w miesiącach letnich specjalne po to, żeby uniknąć upałów – wyjaśnił.
Dodał, że Sisimiut i okolice to dobry kierunek dla tych, którzy chcą zrobić sobie cyfrowy detoks.
– Przyjeżdżali tu tacy turyści, którzy chcieli, żeby zabrać ich w takie miejsce, gdzie naprawdę nie ma tego zasięgu. Na Grenlandii bardzo łatwo znaleźć takie miejsca, że raz – nie ma zasięgu telefonicznego, a dwa – jest tak zimno, że bateria nie wytrzymuje.
A jakie atrakcje turystyczne oferuje wyspa? Gość podcastu „Na walizkach” powiedział, że chociaż większość zagranicznych gości przyjeżdża tu latem, to „prawdziwą Grenlandię, można poznać zimą”. – Największymi atrakcjami zimą to są oczywiście psie zaprzęgi i zorza polarna. Popularne stały się też skutery śnieżne, którymi można jeździć po lodzie, fiordach, pustkowiach. Można też spróbować takich bardziej klasycznych sportów - w okolicy Sisimiut jest bardzo dużo tras do narciarstwa biegowego – wymieniał.
Dodał, że zarówno zimą, jak i latem, atrakcją może być po prostu „dzikość, pustka”. – W Sisimiut, gdy tylko wyjdziesz na rogatki miasta, to masz prawie 200 km pustej przestrzeni. Są takie miejsca, bardzo blisko miasta, gdzie mogę ci zagwarantować, że przez tydzień nikogo nie spotkamy. Takie pustkowie, cisza może być dla wielu osób bardzo atrakcyjna – przekonywał rozmówca.
Zupa z foki i pizza z mięsem renifera
Rozmówca wspomniał też o grenlandzkiej kuchni. Jak podkreślił, jeśli przyjedzie się na wyspę jako turysta, nie ma się dostępu do prawdziwych potraw, które Grenlandczycy jedzą w domu. – To, co jest sprzedawane w restauracjach czy innych lokalach, to zupełnie coś innego, niż my jemy na co dzień – powiedział.
A co należy do najpopularniejszych, tradycyjnych potraw na wyspie? – Najbardziej „grenlandzkim bigosem” jest zupa z foki. W Sisimiut jemy też bardzo dużo reniferów, sami na nie polujemy. Z mięsa renifera robimy najróżniejsze rzeczy, np. zupę, lasagne czy pizzę – wymieniał Adam. – Oprócz tego, z takich bardzo grenlandzkich rzeczy, jest też mięso z wieloryba, morsów. Je się też sporo krewetek, krabów, woły piżmowy i różne ptactwo morskie.
Dodał, że nie jest to najlepszy kierunek dla wegetarian. Poznał jednak kilka osób, deklarujących się jako wegetarianie, które po przyjeździe na Grenlandię, zaczęły znowu jeść mięso.
Wycieczka na Grenlandię – czy jest drogo?
Planując wyjazd na Grenlandię, trzeba przygotować się na kosztowną wyprawę. Nie ma też dużego wyboru, jeśli chodzi o linie lotnicze – na wyspę lata tylko jeden przewoźnik.
– Obecnie na wyspę najłatwiej dostać się przez Danię. Stamtąd lecimy do Kangerlussuaq, to jest jedyne międzynarodowe lotnisko na Grenlandii. Po wylądowaniu w tym porcie przelatujmy do konkretnych miejscowości śmigłowcami albo helikopterami – w zależności od tego, dokąd chcemy dotrzeć. Koszty takiej podróży są wysokie. Do takich turystycznych miejscowości na Grenlandii przelot z Kopenhagi kosztuje 1200 euro za bilet w obie strony – wskazał Adam Jarniewski.
Sam pobyt na miejscu również nie należy do najtańszych. – Trzeba liczyć tak jak Skandynawia plus 20 proc. Taki tygodniowy pobyt na Grenlandii to już jest taki droższy wypad – dodał rozmówca.
A co z ofertą noclegową? – W ostatnich latach ta oferta się powiększyła i łatwiej to wszystko zabukować, bo działa m.in. Booking i inne platformy do rezerwacji noclegów. Ale warto planować i rezerwować miejsca w dobrym czasie, bo naprawdę spotykałem się z sytuacjami, gdzie w sezonie turystycznym - miesiąc czy dwa przed przyjazdem – było już za późno, żeby znaleźć coś dobrego – wyjaśnił. Dodał, że jest też możliwość nocowania w igloo, ale za to trzeba oczywiście więcej zapłacić.
Adam przyznał na koniec rozmowy, że nie chciałby już wracać na stałe do Polski. Stara się jednak raz na jakiś czas przyjeżdżać ze swoją rodziną do kraju.
– Na Grenlandii widzę dużo więcej plusów i możliwości dla siebie. Życie jest spokojniejsze, nie ma czerwonego i zielonego światła, nie ucieka też autobus. Nie ma sanepidu, ZUS-u. Jest po prostu dużo więcej wolności – podsumował rozmówca w podcaście „Na walizkach”.